Oczami Klary.
-Jak
to jest w szpitalu? - Wychrypiałam.
-Nie
wiem... też się dopiero teraz dowiedziałam.- Szepnęła cicho mama
sięgając po kluczyki. - Jedziesz ze mną? - Stanęła naprzeciwko
mnie. - Jeśli chcesz... - Zmierzyłam ją wzrokiem od dołu do góry
i kiwnęłam przecząco głową.
-Jestem
zmęczona... - Odparłam i poszłam schodami na górę. Gdy już
dotarłam do swojego pokoju usłyszałam jak mama trzaska drzwiami.
Wyjrzałam przez okno. Gdy z podjazdu zniknęło auto usiadłam
zmartwiona na łóżku. Myślami wracałam do ostatnich tygodni
chociaż nie powinnam tego robić. Mój chłopak... Kamil,
właśnie jest w szpitalu a ja siedzę tutaj i myślę o czymś o
czym nie powinnam.
-Boże
jaka ja jestem głupia! - Krzyknęłam i położyłam się. Gdy tylko
poczułam że coś jest pode mną, sięgnęłam po to i wyciągnęłam
bluzę Kamila którą nadal miałam od tamtej nocy pamiętnej
nocy. Od razu wróciły wspomnienia, wspomnienia o których
zapomniałam przez ostatnie tygodnie a które tak nagle wróciły
wraz z jego zapachem pozostawionym na pościeli i bluzie.
Miesiąc wcześniej.
-Mam
nadzieje że nie zniechęciłem cię do siebie poprzez tą randkę...
bo... zależy mi... - Stanął naprzeciwko mnie i spojrzał głęboko
w moje oczy. Uśmiechnęłam się w kąciku ust i zagryzłam dolną
wargę.
-Nie
mogła bym tą randkę nazwać czymś dobrym... Bo była lepsza od
moich wcześniejszych randek więc ujmę to tak... - Westchnęłam i
nieco speszona spojrzałam na jego unoszącą się co chwilę klatkę
piersiową. Gdy nabrałam nieco odwagi znów patrzyliśmy sobie
w oczy.- Było jak najbardziej idealnie... - Nie dokańczając mojego
zdania chłopak przerwał mi.
-Klara...
Ja sądzę... To znaczy wiem... - Serce mi podskoczyło. „Czy to
właśnie ten moment?” Emocje
mną zawładnęły, pocałowałam go nie zważając na to że właśnie
chciał powiedzieć te idealne, magiczne słowa które może
raz słyszałam z ust innego chłopaka. Wplotłam palce w jego włosy
a on objął moje policzki swoimi chłodnymi dłońmi. Przez moje
ciało przeszedł dreszcz pożądania. Powoli odchyliłam głowę w
tył i szepnęłam.
-Ja Ciebie też. - Uśmiechnęłam się razem z nim i znów
zaczęliśmy się całować.
Teraźniejszość.
"Mogłam jechać razem z mamą...” Stwierdziłam w myślach i
wstałam. Założyłam na siebie jego bluzę i zaczęłam rozkoszować
się jej zapachem. Sięgnęłam po torbę i wybiegłam z domu w
stronę szpitala. Mimo tego że zbierało się na deszcz i pozostało
mi do przebiegnięcia kilka przecznic, biegłam... Nie pozwoliłam
dopuścić do siebie myśli o Marko. Odpychałam je i myślałam
tylko o Kamilu który właśnie leży na sali operacyjnej z
myślą że tam jestem, blisko niego. Gdy byłam już blisko,
zaledwie zostały mi do pokonania dwie ulice zaczął padać deszcz.
„Świetnie” Jęknęłam i zaczęłam iść zdyszana.
Stanęłam na przejściu i czekałam na zielone światło. W pewnej
chwili poczułam czyjś oddech na swojej szyi a potem obejmującą
mnie w pasie rękę. Pisnęłam i odwróciłam się. Strzeliłam
facetowi z liścia w pysk i usłyszałam znany głos.
-Co ty robisz?! - Krzyknął Marko który złapał się za
polik.
-Boże przepraszam! - Krzyknęłam zdenerwowana. - Nic ci nie jest? -
Spojrzałam się na jego twarz.
-Nic poza śladem ręki na policzku. - Zdjął dłoń z policzka i
się uśmiechnął. Już schylał się by mnie pocałować tymi
swoimi różowymi delikatnymi... tymi jego wargami ale ja
uciekłam po pretekstem zielonego światła.
„Sala numer dwa, sala numer dwa, sala numer dwa” Powtarzałam
w myślach szukając sali Kamila. Gdy ją znalazłam w poczekalni
siedział jego ojciec, moja matka pocieszająca go i Łukasz sam
nieco poturbowany. „Boże co tu się stało jak mnie nie było?”
Zawołałam Łukasza skinięciem głowy. Gdy podszedł do mnie
zaczęłam.
-Co się stało? - Spojrzałam na jego zmarnowaną minę. Chłopak
nic nie mówił tylko spoglądał w podłogę. - Łukasz! -
Krzyknęłam zdenerwowana.
-No co? - Odparł.
-Co tu się dzieje?! - Podniosłam ponownie głos a w jego oczach
pojawiły się łzy.
-Miałem problemy i... i... poprosiłem go o pomoc... nie wyszło tak
jak chcieliśmy... znaleźli nas... to znaczy go... i...
-I co?!
-No i porwali go! Myśleli że to ja bo wcześniej podałem się za
niego. Oni, oni... Klara on nie przeżyje tego! Ja to wiem! To
wszystko moja wina... To ja powinienem tam być. Podsłuchałem
lekarzy, jego stan jest ciężki. On... Oni... - Przyciągnęłam go
do siebie i przytuliłam, nie chciałam by się męczył.
-Uspokój się... - Szepnęłam cicho a on wtulił się we
mnie.
-Boję się... - Wyszeptał.
-Ja też...
Gdy tylko wybiła piąta nad ranem lekarze wyszli z sali operacyjnej
a za nimi pobiegła moja mama. Po chwili jechał Kamil na łóżku.
Nie poznała bym go gdyby nie to że wiedziałam gdzie on jest.
Przewieźli go pod numer czterdzieści trzy. Gdy się tam
przenieśliśmy wpierw wszedł jego ojciec i Łukasz. Usiadłam
zmartwiona na krześle i czekałam na mamę. Po dwudziestu minutach
wróciła i nie zwracając na moją uwagę weszła do środka.
Przyłożyłam ucho do drzwi i nasłuchiwałam się rozmowie.
-Miał silny wstrząs mózgu. Nie wiedzą... potrwa. Mają
nadzieje... Nigdy nic nie wiadomo...Przykro... - Nie słyszałam za
wiele ale mogłam się wiele domyśleć. Łzy płynęły mi
strumieniami po policzkach. Nagle wyszedł Łukasz zapłakany i gdy
mnie zobaczył usiadł obok mnie, przytulił i razem ze mną zaczął
płakać.
-To moja wina... moja wina... - Szeptał.
_______________________________________
Wiem że długo to pisałam ale jakoś nie miałam do tego głowy. Dziś trochę pomieszałam ale następnym razem wszystko wyjaśnię. Nie wiem czy piszę to dla was czy dla siebie... W ogóle ktoś to czyta? :D Mam małą nadzieje że tak... Dobra to wszystko. Komentować.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz